poniedziałek, 9 marca 2015

Dzień trzeci. #tajska zupa #łajzy #melepety #zamuła #yolo #foreveralone

  Pobudka o normalnej porze, dziś mój zegar nie zawiódł i spokojnie mogłam zaprowadzić Orzecha do przedszkola.
  Oj, to nie ta historia.
  Tak więc pobudka o 8, i pierwsza śniadaniowa porcja bananowego Soylenciku na dobry początek dnia. Chyba wole owoce leśne, ale będę wiedzieć na pewno przy kolejnej porcji.
  Co tu dużo gadać, smak Soylentu uwielbiam, i nie będę tego ukrywać. 


  Po śniadaniu relaks z małą czarną z ryżowym mlekiem, 25 minut zastanawiania się jak napisać słowo "otóż", układanie planu dnia i tygodnia, a później spacer z kudłatym potworem.
  Już 3 raz w życiu sprzątając po Orzechu walnęłam poślizg na kupie innego psa. Karma is a bitch. Serio karmo?! Serio ?!
  Na pocieszenie, po nieszczęśliwym poranku, Soy na mleku ryzowym na drugie śniadanie. 


  Muszę dziś w posiłku stałym zjeść jakieś strączki, albo tofu, bo zaraz odezwą się krzyki "Gdzie białko, gdzie białko, skąd bierzesz białko ?!"- akurat te krzyki sobie wymyśliłam bo nie mam znajomych, ale, że zrobiłam dziś na obiad zupę tajską z fasolką to muszę jej zrobić dobry PR.
  W związku z tym, że powoli czyszczę lodówkę, a kolejne zakupy spożywcze to tylko mleko z warzyw, woda koksowa i limonki, muszę z resztek czarować dania dokupując tylko pojedyncze składniki.
  Tak więc dziś na obiad zupa tajska dla leniwych skurwieli takich jak ja, zupa zawsze się udaje i mogą ją bez problemu ugotować łajzy, które potrafią gotować tylko wodę na herbatę.

PRZEPIS:

Potrzebujemy:
* olej z pestek winogron, oliwa, olej kokosowy, cokolwiek do smażenia
* pół cebuli, jakiejkolwiek, drobno pokrojonej
* papryczka chilli, nieduża, około 5 cm, pokrojona bardzo drobno
* 2 lub 1 opakowanie tofu Polsoi, można użyć jakiegokolwiek, ważne żeby było twarde, kroimy w kostkę 1cm x 1cm
* imbir, obrany poszatkowany w drobne paseczki korzeń, około 4 cm
* 2 pomidory, dojrzałe, miękkie kroimy w mini kostkę, lazy bitches mogą użyć pokrojonych z puszki
* mała puszka kukurydzy
* zielona mrożona fasolka, można użyć świeżej, ale trzeba odciąć końcówki i pokroić ją na kawałki około 3 centymetrowe
* 2 kostki bulionowe
* korzeń trawy cytrynowej
* puszka mleka kokosowego
* makaron ryżowy
* sos sojowy ciemny lub teriyaki

Co czynić:
Na patelni, na jednej łyżce oleju z pestek winogron podsmażamy pól cebulki, razem z pokrojoną papryczką chilli, ja pokroiłam z nasionami papryczkę o długości około 6 cm,ale ja w swoim szatańskim mniemaniu jestem hardkorem ;) jak ktoś nie lubi pikancizny niech wydłubie nasionka. 
  Po zarumienieniu cebuli dorzucamy na patelnię pokrojone w kostkę 1cm x 1cm tofu i poszatkowany bardzo drobno korzeń imbiru, można zetrzeć go na tarce, mi się nie chciało. 
  Po zarumienieniu się tofu, dodajemy na patelnię pokrojone w kostkę 2 pomidory, i smażymy jeszcze około 5 minut tak żeby zrobiły się miękkie i puściły sok. 
  Do normalnej wielkości garnka, nie jakiejś mini popierdułki, ale też nie 20 L skurczybyka, średniej wielkości garnek ok 4 L, wsypujemy do niego odsączoną z zalewy puszkę kukurydzy, pół opakowania mrożonej pociętej na kawałki, zielonej fasolki, całą zawartość patelni, dwie warzywne eko kostki bulionowe, korzeń trawy cytrynowej i zalewamy to wodą tak, żeby zmieściła się jeszcze zawartość połowy puszki mleka kokosowego i połowa opakowania makaronu ryżowego. Zostawcie od góry jakieś 3 cm wolnej przestrzeni.
   Po zalaniu wodą gotujemy całość przez około pół godziny, na bardzo małym ogniu, od czasu do czasu mieszając i  sprawdzając, czy pomidory się rozgotowały, oraz czy fasolka jest już gotowa do jedzenia. 
  Po tym czasie dorzucamy pół opakowania makaronu ryżowego, czekamy aż będzie miękki, po czym dolewamy pół puszki mleczka kokosowego. 
  Na koniec doprawiamy wszystko sosem sojowym. Dolewacie łyżkę i próbujecie, jak nie jest za słona, dolewacie więcej, aż smak zupy będzie dla Was ok.
Voilà !
Nalewamy do misek i jemy.
Tak, koniecznie do misek właśnie.
A po obiedzie można chrupnąć jakiś owoc na deser.




  Niby pół godzinki, niby szybko, niby robię ją od niechcenia i w międzyczasie, ale cała płyta brudna, patelnia brudna, miski, łyżki, noże, deski, godzina z życia wyjęta. 
  Na szczęście, do końca dnia jeszcze dwa razy bananowe Soylentowe szaleństwo po 125 ml i tylko brudny shaker (Soyli, coraz bardziej Cie kocham)
Ale co ja się będę rozwodzić nad zaletami syntetycznego żarcia, cytując starego kompana z maty:

"Jedzenie w proszku- u mnie na osiedlu też tylko proszek i nic normalnego nie jedzą" 

Podsumowanie dnia i kaloryczność posiłków:
500 ml soylentu- 1000 kcal
350 ml mleka sojowego- 189 kcal
300 ml mleka ryzowego- 80 kcal
jabłko- 77 kcal
200 ml zupy- około 140 kcal
kostka gorzkiej czekolady- 36 kcal

W sumie 1522 kcal.

  Dziś dzień regeneracji, poza tym waga skoczyła mi o 400 gram, ze złości musiałam zjeść kostkę czekolady, i mam siłę tylko na saunowanie. 
  Zobaczymy co będzie jutro.



Weganizm

  Kochany weganizm, w 21 wieku wieku wciąż kontrowersyjny, jak czarownice w średniowieczu.
  Od pierwszego opublikowanego postu, na fejsiku zawrzało, połowa znajomych, czytająca bloga, od razu zapytała czy przestałam być weganką.
  Otóż nie przestałam, gdyż nigdy nią nie byłam. Ja zwyczajnie nie spożywam produktów pochodzenia odzwierzęcego, ale od przyklejania sobie łatki weganki jestem bardzo daleka. Nie cierpię etykiet, i wszystkiego co się z nimi wiąże. Unikam jak ognia każdego labelu, jak kolesi z próchnicą na zębach, jak prawilnych maniur spod blokowej klatki.
  A więc drogi przyjacielu/ droga przyjaciółko, jeśli kiedykolwiek usłyszałeś ode mnie, że jestem weganką oznacza to, że po prostu nie chciało mi się wymieniać miliona rzeczy których zwyczajnie nie jem, i wchodzić w dyskusję na którą nie miałam ochoty-  tak jest szybciej.
  Nie chce mi się tłumaczyć każdemu z osobna co jem, czego nie jem, dlaczego nie jem, skąd biorę białko, co z B12, co na to rodzina, jak się czuję, czy to droższe, czy to tańsze, co jem w restauracji, co w podróży, co z fitoestrogenami, a co z wynikami, dlaczego w lecie jem tylko surowe owoce i warzywa, a dlaczego zimą tylko owoce, warzywa, nasiona. 
  Łatwiej mi powiedzieć Wam, że latem wjeżdżam na witarianizm, a zimą na weganizm, i dostać upragniony święty spokój, niż perorować godzinami o składnikach mojej diety.
TAK- wciąż widzę zdziwione spojrzenie kelnera kiedy pytam o wegańskie danie
TAK- co roku babcia pyta czy na święta zjem wigilijnego karpia. Karpia nie? a czy zapakować mi do domu trochę ciasta? a czy do barszczyku trochę śmietany? A może chociaż śledzia?
TAK- koledzy wciąż proponują mi "stejka"- chyba po 30 razie przestało śmieszyć, ale niech ktoś spróbuje jeszcze tylko raz, dla pewności.
TAK- na Wielkanoc wciąż to samo:
                    - zjedz jajko Emilka.
                    - nie jem jajek.
                    - ale święcone?