sobota, 14 marca 2015

A siódmego odpoczywała

Źle przespane noce mają to do siebie, że głowa dzień po, nadaje się już tylko do tłuczenia grud ziemi na polu, do wbijania gwoździ zamiast młotka, do wsypania do środka orzechów i zrobienia grzechotki dla olbrzyma.
Zapuchnięte od płaczu oczy, makijaż na pandę, a w środku wstyd i ból, nie do wytrzymania.
"Jak mogłaś mi to zrobić"?!- krzyczałam w myślach.
"Co wyprawiasz ze swoim życiem?! Tego właśnie dla siebie chcesz?! Tak chcesz skończyć Emilia?!"
Zadawałam sobie retoryczne pytania.
A wszystko przez dwa ortografy we wczorajszym tekście (już poprawione zresztą).
Do 9 użalałam się nad sobą, wykrzykując inwektywy, i wyrzucając swoje ciuchy przez okno (co nie było specjalnie fajne, po wszystkim chciałam je pozbierać, niestety sąsiadki pomyślały, że to jakiś nowy rodzaj sezonowej wyprzedaży).
Finalnie sprawę załatwił poranny soylent zszejkowany z wódką. 
Z dużą ilością wódki.

                             .  .  .

Życie od razu nabrało barw, a błędy przeszłości przestały straszyć.
"Na boga Mała, jesteś piękna, mądra i sławna. Prowadzisz bloga już siódmy dzień. Błędy zdarzają się każdemu. Ktoś już od 3 dni powinien Cię redagować na miłość boską"- widać przyszedł moment akceptacji.
Poprawiło się na tyle, że odtańczyłam w majtkach przed lustrem dwa kawałki Shakiry, drugi podśpiewując do dezodorantu.
No! Wreszcie gotowa do normalnego życia !
Na drugie śniadanie wybrałam mieszankę niezawodną, coś co pozwoli mi podbić świat zanim ktokolwiek się zorientuje.
Witaminy, Soylent, kawa, woda kokosowa, pomarańcza


i nowe skarpetki !



Po tej mieszance energii i mocy zasnęłam, zanim sama, i ktokolwiek, zdążył się zorientować.

                            .  .  .

Czy jest coś lepszego niż silny drwal robiący mi pobudkę?
Jest !
Silny drwal robiący mi pobudkę, i przynoszący ze sobą sushi na kolację.
Po ostatniej wycieczce do Chin przywiozłam pałeczki. 
Jaram się nimi jak dendrofil brzozą, ale czyż one nie są piękne?!
Już dwa razy prawie wydłubałam sobie oko, ale wpieprzanie ORYGINALNYMI pałeczkami musi mieć swoją cenę.
Już nigdy więcej nie pojadę do Chin,bo ich nie cierpię.
Złośliwi Chińczycy, w hotelowej restauracji, podawali plastikowe pałeczki do półmiska pokrojonych owoców.
Jak ktoś z Was będzie się chciał nabijać niech spróbuje zeżreć pałeczkami pokrojony na kawałki melon, arbuz i winogrono, ja kaleczyłam rzemiosło jak prostytutka na emeryturze.
No proszę ! Który taki mądry ! 





Warte wydłubania oka, ważne,żeby to nie było moje oko.

                          .  .  .

Grubas walczył u mnie z wylaszczonym Króliczkiem.
Iść na siłownię czy nie, ruszyć dupsko czy nie, pozwolić cherlakowatym męskim łajzom patrzeć na mój tyłek, kiedy niczym Forest robię interwały na bieżni, czy nie.
Ostatecznie przekonał mnie Orzech.
"Orzech, pokaż jak wyglądam po siłowni"- poprosiłam



No i właśnie, kto by chciał tak wyglądać.

Cztery muffiny, i pół tabliczki gorzkiej czekolady później, leżąc na kanapie żałowałam, że nie poszłam. 
Sąsiadka znowu uczyła piątkę swoich dzieci porządnego chodzenia na piętach. 
"Po co im chodzenie na piętach?!"- główkowałam.
W 21 wieku.
W ekskluzywnym apartamentowcu.
W moim życiu, nad moją głową.
"Pewnie Chińczycy"- sprytnie wydedukowałam pięć minut później. 
W myślach przyklasnęłam swojej inteligencji, a w realu przytakująco pokiwałam głową sama do siebie, robiąc minę eksperta. 
Łatwe to życie.