środa, 25 marca 2015

Osiemnaście. #cats #pee #spring #noweroshki #new #shoes #happiness

Dzień zapowiadał się znakomicie.
Od pierwszej porannej kawki czekałam niecierpliwie na dostawę  nowych wiosennych bucików. Nawet pod prysznic szłam z telefonem, żeby nie przegapić momentu.
Finalnie o 14:21 zadzwonili z portierni, że kurier już jedzie windą.
Cała w skowronkach zamknęłam Orzecha w garderobie, żeby nie obskakiwał. Otwieram Panu drzwi, a zamiast "dzień dobry" dostaje:
"Coś takiego tu mam!"- wepchnął mi paczkę w ręce.
"Czuła Pani jak w tej windzie jebie kotami!! Jebie kurwa, że wytrzymać się nie da!! Ja bym to wszystko kurwa wypruł, tak napierdala, że człowiek nie może oddychać. Powypruwałbym te zdechlaki"
Bez chwili zawahania wypieprzyłam skurwielowi fronta w czoło, a kiedy leciał do tyłu jeszcze raz.
"Bezbronne kotki"- stękałam pod nosem wciągając bezwładne cielsko do domu.
W chwilach takich jak ta dziękowałam buddzie i szatanowi, że amerykańskie małżeństwo mieszkające drzwi obok, wychodzi o 7 rano do pracy, a  para naszych drzwi jest odgrodzona od wind i klatki schodowej dodatkowym zamykanym korytarzykiem, chroniącym nas przed hałasem.
"Ja ci dam bezbronne kotki, skurwysynu niedorobiony"- mówiłam pod nosem, związując łapiącego kontakt z rzeczywistością kuriera, i wpychając mu potreningową skarpetę do ryja.

                          .  .  .

Pamiętam jak dziś, kiedy M. przyniósł mi w prezencie komplet noży do kuchni, żeby się lepiej gotowało. Już podczas pierwszego użycia, krojąc pomidorki koktajlowe, i w międzyczasie opowiadając mu jak minął mi dzień, z naturalna dla  mnie gestykulacją, z góry ciachnęłam palec wskazujący, i zanim zabolało, z podłużnej rany wyciekła strużka krwi.
"Wreszcie przydadzą się do mięsa"- pomyślałam, wybierając mały do sera, i drugi podłużny do filetowania.
Pan od wypruwania kotów chyba załapał o co toczy się gra, bo zaczął wić się na podłodze niczym piskorz, i wydawać przez skarpetę dźwięki "yyyy", "yyyyyyaaaa", "hhhhrrrrr", uciszyłam padlinę kopniakiem w głowę. Nie stracił przytomności, ale przynajmniej zamknął mordę.
"A teraz maleńki powypruwam cie tak, jak ty chciałeś wypruć kotki, i sprawdzimy, czy twój mocz nie śmierdzi"- w momencie gdy to powiedziałam na jego spodniach powstała mokra plama.
Jebany, że też akurat teraz, kiedy nie mam sprzątaczki.
Szybkie rozcięcie ciuchów nożyczkami nie zajęło więcej niż 30 sekund, a znów musiałam uciszać troglodytę przystawiając mu nóż do filetowania do gałki ocznej. No tacy, to się niczego nie uczą za pierwszym razem.
Sprawnym ruchem, małym nożykiem do serka, przejechałam od gardła do paska spodni, a skóra rozlazła się, jakby chciała zrobić literę "O" i coś mi tym przekazać. 
Skurwiel przez cały czas kwilił, patrzył na mnie wielkimi z przerażenia oczami i coś mamrotał przez skarpetę, ale nie bardzo wiedziałam co, i niewiele mnie to obchodziło.
"No i widzisz kochany, następnym razem poważnie zastanowisz się nad tym co gadasz, bo ktoś może ci zrobić darm
owy pokaz obrazujący twoje przedziwne pragnienia w stosunku do zwierząt. No tym razem naprawdę źle trafiłeś. Z drugiej strony ciesz się, że nie jesteś zoofilem. Choć i tak ostatecznie skończyłbyś tak samo"- uskuteczniałam pogadankę, jednocześnie grzebiąc mu w bebechach, i szukając jelit. Z nosa ciekła mu krew wsiąkając w skarpetę. A może z ust. Ciężko stwierdzić.
"I jak się bawisz? Jak performance?"- wreszcie znalazłam w tej śmierdzącej, gorącej kupie mięsa to, o co mi chodziło. Gość miał taki rzut adrenaliny, ze aż podskakiwał w drgawkach, ciekawe czy coś czuł. 
Złapałam lewą ręką jelito, i nakręcałam je na prawą, jak linę na jachcie, jednocześnie edukując pana, ze jelit ma w brzuchu około 8 metrów.
W najlepszym momencie zabawy pierdolec zemdlał. Wyrwałam kichy, włożyłam z powrotem do środka, a nożykiem do serka poodcinałam kabelki od serca.
No to po imprezce. Rozczarowana ciągnęłam ten wór mięsa, aż na dach apartamentowca. 
W najlepszym wypadku znajdą go za jakiś miesiąc, kiedy zacznie niewyobrażalnie śmierdzieć na słońcu.
"Pewnie nawet gorzej, niż koci mocz"- przygarbiłam się, i cicho zachichotałam zakrywając usta zakrwawioną dłonią, i zamykając właz na dach.
Kto połączy jego śmierć z małą, filigranową, poważną panią dyrektor, spokojną, zrównoważoną osobą z małym pieskiem. Skąd ta mała osóbka miałaby tyle siły żeby zatargać dużego martwego chłopa na samą górę.

                           .  .  .

Jednorazowe, wilgotne chusteczki z Biedry, mają to do siebie, że zmywają wszystko w mgnieniu oka. Ogarnęłam szybciutko schody na dach, schody na klatce, pod prysznicem zmyłam z siebie resztki krwi i flaków po tym niefortunnym spotkaniu, założyłam drugi dresik, i wreszcie byłam gotowa do mierzenia nowych butków.


Czyż nie są piękne?

                           .  .  .

Wszystko to zrobiłam niestety w myślach, bo w rzeczywistości zamknęłam mu tylko drzwi przed nosem, kwitując spotkanie słowem "pojeb".
Świat pełen jest idiotów.
No czuję wiosnę, nie mogę powiedzieć, że nie.

wtorek, 24 marca 2015

Siedemnaście. #herbaciarka #I don't #wanna #tea #anarchy #in #the #UK

Śliczne mini opakowanka krzyczące z półki, że musisz je wziąć, a w każdym milion różnych aromatów. 



Na wagę, w pudełeczkach, z pięknymi nadrukami i ślicznymi kokardkami.
Mam obleśnie męski mózg, ale jak wchodzę do herbaciarni  dostaję wścieku macicy. Zamieniam się w jedną wielką kulę estrogenu. 
I want them all !!



W mojej szufladzie w kuchni kilkadziesiąt rodzajów przeróżnych herbat, różnych gatunków, dziwacznych aromatów, z różnych zakątków świata
I te piękne kubeczki do herbaty.
Dla niej:



I dla niego:



Kto by się powstrzymał, żeby ich nie kupić.
Malutkie srebrne zaparzarki, spodeczki, mini srebrne łyżeczki.
Kto by po to nie sięgnął w herbaciarni, niech pierwszy rzuci kamieniem !
Herbaty białe, zielone, czerwone, czarne, z suszonymi owocami, pączkami róży, yerba.
Całe kwiaty kwitnących herbat, ręcznie zawijane pączki, poprzetykane herbacianymi tipsami, które po zalaniu gorącą wodą zamieniają się w wielkie cienkie listki.
Tak, ewidentnie mnie pogięło. Za dużo tlenu, stanowczo za dużo tlenu.
Mogłabym pisać o tym godzinami.
Nigdy nie mogę przejść obojętnie, wszystko mówi do mnie "mamo".
A przecież ja nie chce być mamą !!




I po co mi to wszystko, kiedy jak kurwa nie lubię herbaty...

A do herbaty, której nie pijam, koniecznie praliny, te wpieprzam tonami. I koniecznie kokosowe, jak zapach wybotoksowanej Barbie.
Drogie Panie, kochani Panowie, mili, najmilsi (dobrze wiem, że wcale mili nie jesteście, skoro mnie czytacie pewnie z Was kawał skurczybyka, ale pozory możemy zachować), tak więc otwieramy zakładkę "GARY" i notujemy.
Będą potrzebne:
* pół szklanki orzechów, ja używam nerkowców i brazylijskich, inne niszczą smak kokoska, bo chcą dominować
* szklanka wiórków kokosowych
* szklanka daktyli suszonych
* blender
* duża micha do mieszania
Szklankę daktyli zalewamy wrzątkiem, i odstawiamy na 15 minut.
W tym czasie w naczyniu blendera z ostrzem S, mielimy na pył wiórki kokosowe, dosłownie na pył, aż zrobi się z nich mąka, a od dźwieku blendera krew pocieknie Wam uszami jak na dobrym techno.
Wsypujemy wiórki do "dużej michy do mieszania", po czym mielimy orzechy, już nie na mega mąkę, niech fajnie chrupią, je również wsypujemy do "dużej michy do mieszania" niech sobie poleżą z wiórkami. 
A my w tym czasie w naczyniu blendera blendujemy odsączone z wody daktyle. Jak już zrobicie z nich papkę, dodajecie je do wiórek i orzechów, i mieszacie, można łyżką, można ręką. 
Kiedy masa jest zbyt sypka i zwarta jak dodaję łyżkę gestego mleka kokosowego. Jeśli za rzadka sypnijcie np. płatki owsiane, ryżowe, kasze manną.
Konsystencja ma być taka, żebyscie mogli zrobić z tego kulkę, i obtoczyć ją w wiórkach kokosowych.
A efekt końcowy ma wygladać tak:



I nie nie, moi drodzy, nie wpieprzamy od razu.
Pralinki muszą postać kilka godzin w lodówce, min. 5h

Enjoy as hell !
Uwaga, te małe skurwysyny uzależniają.
Można dostać zgagi, ja oczywiście nie dostałam, bo znam zasady i umiem się powstrzymać, ale znam kogoś, kto zna kogoś, kto wpieprzył ich tyle,że aż miał zgage. I to bardzo piecze, tam w gardle podobno.

poniedziałek, 23 marca 2015

Szesnaście. #spring #action #torpidity #new power #wiosna #tattoos #rollers

Działam moi mili, działam, a przynajmniej próbuje działać, żeby wreszcie przejść na swoje.
Brzmi jak zakup mieszkania, a tymczasem zakupiłam dopiero domenę i hosting.
Teraz tylko połączyć to w całość, przypiąć domenę do hostingu,  i ooooo.... nic się nie udało !
Tadummm basssss !
Chce umrzeć.

Po godzinie spędzonej w wannie pozostawiłam działanie mojemu specowi od internetów.
Nic mnie tak nie chilluje jak gorąca kąpiel.


Gorąca kąpiel z czarną kawką.
Gorąca kąpiel, z czarną kawką i Max'em Cooper'em. 
Max w głośnikach, nie w wannie.
Leżałam i rozmyślałam o planie na najbliższe wiosenno- letnie miesiące:
1. Znaleźć więcej czasu dla przyjaciół. W zgiełku i pędzie dużego miasta, często brak czasu na pielęgnowanie przyjaźni, na spotkania, pogaduchy i wspólne kolacje. Zwłaszcza z moim kocim charakterem, kiedy swoje towarzystwo pasuje mi równie mocno, co przebywanie wśród innych ludzi. Obiecałam sobie poświęcać chociaż jeden dzień w tygodniu na spotkania i relax w gronie znajomych.
2. Więcej czytać. W metrze, tramwaju, na ławce w parku, w wannie i przy śniadaniu. Lekturę bez napinki, to co wpadnie mi w ręce, to co znajdę niechcący, to co polecą znajomi. Plus recenzje książek; no i skończyłam już z Bukowskim, on mnie tak nastraja, ze mam ochotę tylko na heroine.
Kurwa mać, Beksiński, kocham Cie, ale nie mogę, no za nic nie mogę, skończyć tej książki !


 
3. Wytatuować drugą rękę, jakoś ostatnio straciłam cała zajawkę na tatuaże, ale plan obleczenia drugiej kończyny wciąż gdzieś dzwoni z tyłu głowy. Poluję na Timura, ale ciężko nam się złapać. Oddam mu rękę w ciemno, jest niesamowity a ja kocham mieć piece of art na ciele. Plany mam właściwie na całe ciało bez szyi i dłoni, ale nie będę się do niczego zmuszać, ani niczego przyspieszać. Kiedy poczuje, że to już czas, wtedy właśnie będzie czas.


4. Kupić rolki, i jeździć, jeździć, jeździć. Ostatni raz jeździłam w podstawówce,ale tego się nie zapomina (a jeśli nawet, to czy widok mnie bez jedynek nie będzie tego warty?). W międzyczasie okupowałam łyżwy, ale to nie to samo, co zapieprzanie w słoneczny dzień na rolkach z wiatrem we włosach. Drżyj Warszawo, bo będę nadjeżdżać !
Z góry przepraszam wszystkich którym niechcący (albo chcący) zrobię z dupy jesień średniowiecza.
5. Nauczyć się odpoczywać, w zaciszu domowym, przy książce, w dżungli czy na urlopie w Europie- wiecznie za czymś gonie. Charakter zdobywcy i wiecznego kombinatora nie pozwala wyłączyć głowy, nawet w najbardziej spokojnych momentach mojego życia. 
Może uda mi się w tym roku pojechać do aśramy buddyjskiej do Tybetu, naładować baterie, poczuć wewnętrzny spokój, nauczyć się medytacji, jeść co spadnie z drzewa, nie wybiegać w przyszłość za daleko, nauczyć się cieszyć "z tu i teraz".

Pracowicie się ta wiosna zapowiada. 
Dobrze, że znowu mróz ścisnął, można to poprzekładać.
A Wy co planujecie?



niedziela, 22 marca 2015

Piętnaście. #test #bechdela #insomnia #kawazakawą #bezsenność #polityka #wine

Insomnia, kochana, znowu Ty. 
Kawy? 
Whisky? 
Heroiny? 
Żółtaczki wszczepiennej? 
Hiva?
Od powrotu z dżungli mój sen przypomina letarg dróżnika na amfetaminie. 


Choćbym nie wiem jak zmęczyła się w dzień, do piątej sen nie przychodzi.
Z jednej strony to max wkurwiające, bo brak mi sztywnego planu dnia, a z drugiej nocą lepiej mi się działa.
Dziś z nocnych przeszukiwań odmętów internetów dowiedziałam się, że:
1. Istnieje coś takiego jak test Bachdela. Polega na tym, ze film zdaje test, kiedy w którymkolwiek jego momencie dwie żeńskie postacie rozmawiają ze sobą na temat inny niż faceci. Wiedza ta dokumentnie spieprzyła mi życie, ale co się dowiedziało, to się nie od-dowie.
Nie mogę się teraz skupić na żadnym filmie, a napisałam to tylko dlatego, żebyście wy też tak mięli.
Ciekawe co na to feministki, ciekawe co na to gender, ciekawe co na to papież Franciszek.

2. Powstała pierwsza szkoła ucząca jak być youtuberem. Nazywa się Akademia Video, i muszę się do niej zapisać. Nie może być nic lepszego z rana niż mój skrzeczący głos na videoblogasku.

3. Próbowałam się dowiedzieć jak pozycjonować swojego bloga. Otóż jest to banalnie proste, ważne żeby: " nie indeksować wszystkich podstron bloga, bo „moc” rozkłada się na nie proporcjonalnie. Jeśli więc np. mamy 20 stron na listingu kategorii, to power jednej podstrony będzie słaby. Indeksując tylko pierwszą stronę kategorii, „oddamy” jej całą moc poprzednich. Tak uogólniając. Do tego przydatna jest wtyczka WordPress SEO by Yoast. Proponuję wyłączyć indeksację stron listingów od drugiej począwszy. Do tego nie indeksowałabym archiwum według autora, jeśli blog jest prowadzony przez jedną osobę." itd. 
Po przyjęciu tej wiedzy złapałam samopoczucie jak mała Madzia po wyślizgnięciu się z kocyka. Z nerwów spaliłam trzy paczki papierosów i drzwi sąsiadki, niech też ma przejebaną noc. Potrzebuję informatyka, jakiegoś speca od pozycjonowania, dużo cierpliwości, a docelowo Was do pomocy przy udostępnianiu. Z góry dzięks.

4. Naukowcy odkryli wino, które nie powoduje kaca. Oczywiście Amerykańscy naukowcy. Któż by inny, no któż by mógł odkryć, no któż by wynaleźć, no któż by. Już widzę te nachlane księżniczki w sobotę wieczorową porą, w asyście pijanych książąt, i służek wiernie trzymających włosy podczas rzygania. A wyobraźnie to ja mam.

5. Kołodziejski Konrad w "Plusie Minusie" wysnuł teorie, ze single to dzisiejsi hedoniści, których styl życia prowadzi do patologii. Z nimi jak z gejami, rodziny i dzieci z tego nie będzie. Pasożyci społeczni, zupełnie nieprzystosowani i niepotrzebni. Niczym Terlikowski rok temu, chętnie zaglądający w pochwy kobietom, i do łóżka parom, z przyjemnością głoszący teorię, że każdy żyjący w pojedynkę powinien płacić wyższe podatki "które pozwolą naprawić społeczne szkody, jakie ich bezdzietność wywołuje". Wysoko rozwinięta inteligencja, popierająca politykę prorodzinną becikowym w wysokości 1000 zł, i czczym pieprzeniem o dupie Maryny.
Tak mnie to wkurwiło, że do pojutrza nie zasnę.
Ja sobie nie życzę, żeby mi jeden z drugim w wagine zaglądał, jako wolna jednostka mam prawo wybrać, czy chcę urodzić czy nie, czy chcę założyć rodzinę czy nie, czy mam ochotę legalizować związek świstkiem papieru, który "złączy nas na zawsze" i "bez tego nigdy się nie dowiem czy ktoś kocha naprawdę". 
A co to, Chiny?! Co to, 84 Orwella?!
Pan Kołodziejski, i Terlikowski muszą mieć niezłe problemy emocjonalne, i przejebaną sytuację życiową, skoro tak dopieprzają ludziom dokonującym innych wyborów.
Smutne, i psujące krew zarazem.


Jak tak dalej pójdzie to naprawdę zacznę palić...


sobota, 21 marca 2015

Czternaście. Dlaczego kiedyś uszczęśliwisz trzy koty 1. #blond #dzida #swag #barbie girl #plastic

Jesteś słodką idiotką, masz tleniony łeb, napompowane wary, a widząc zwierzątka wydajesz głośny pisk "awwwwwwww!!!!!!!"
Nigdy nie przyjdzie ci do głowy żeby jakimś pomóc, czy jakieś uratować, adoptować ze schroniska, czy wpłacić pieniądze.
Ty po prostu uważasz, że są "so cute!!! awwwww!!" 
Zajęcia którym oddajesz się z największa przyjemnością to shopping z psiapsiółkami, doczepianie herów, tipsing, medycyna estetyczna, picie kolorowych drinków z palemką, i randkowanie z karkami o IQ świnki morskiej. 
Imprezujesz 5 dni w tygodniu za hajs równie przygłupich dryblasów.
Jesteś tępą sraką, i takimi się otaczasz. 
Kiedy bieżysz dziarsko z psiapsiółkami przez centrum handlowe, każda z yorkiem pod pachą, ujadacie na nieobecne koleżanki jak wściekłe suki.
Kochasz róż plus wszystkie jego odcienie, złoto, srebro, i mnóstwo cekinów.
Gdyby ktoś uderzył cie w głowę posypałby się brokat.
Wciskasz się w rurki leżąc na podłodze, żywisz wyłącznie ryżowymi chlebkami, a popijasz diet coke, co by nie przytyć.
Kończysz studia bo wypada, i co ludzie  powiedzą, kierunek nie ma znaczenia, i tak nie zamierzasz pracować.
Celujesz w bogatego piłkarza, milionera, zagranicznego biznesmena,może być Arab nawet. 
Faceta oceniasz po zasobności portfela, i marce samochodu którym jeździ.
Nie ważne jak cie traktuje, ważne żeby dał złotą kartę na shopping w Bizuu czy u Vuitton'a, i ważne, że koleżanki zazdroszczą.
Twoja największą ambicją wakacje w Tunezji, nowe BMW od Misia i sztuczne paznokcie.
Przebywanie z tobą to katorga dla normalnych ludzi, nakurwiasz wanilią i kokoskiem, co pięć minut strzelasz selfie uśmiechając się do telefonu, i nie ma z tobą tematów do rozmowy.
Myślisz, że "paradoksalnie" to olimpiada dla karłów, "metafora" to dziwna odmiana sałaty, a "feminizm" to wkładki higieniczne.
Masz zbotoksowany ryj, bo od opalania na solarze miałaś zmarszczki aż po plecy.
Do niczego nie dążysz, nie masz żadnych ambicji, i zestarzejesz się wciąż będąc głupią.
Tylko tych kotów szkoda.



piątek, 20 marca 2015

Szatańska trzynastka. #evil #zło #szatan #krew #śmierć #Veg Deli #smażony tłuszcz #oyster #szałwia

Nie ma nic trudniejszego na świecie niż życie rozkapryszonej, oceniającej księżniczki.
Codziennie nowe challenge, codziennie nowe targety do zdobycia, codziennie mnóstwo oczekiwań od siebie, życia i innych.
I tak kurwa do zajebania. Napisałam to?

Od pierwszej recenzji Ambasady TU, która notabene pojawiła się na ich funpag'u, za co serdeczne dzięks; swoją drogą muszę do nich wpaść na sałatkę z kasza gryczaną, jest mega; więc od pierwszej recenzji, postanowiłam przynajmniej raz w tygodniu, recenzować wegańskie i wegetariańskie miejsca na mapie Warszawy. 
Na początek miejsca dla roślinożerców, a kiedy wszystkie obskoczę, zacznę bywać w normalnych restauracjach i zaskakiwać kelnerów pytaniem o skomponowanie wegańskiego posiłku.
Tym razem wybór padł na Veg Deli.


Z zewnątrz bardzo przyjemne miejsce, zachęca do wejścia zdecydowanie.



Jednakże już po przekroczeniu progu dało się wyczuć woń spalonego tłuszczu, co mnie trochę zniechęciło. 
Ale jestem hardkorem, urywam od internetu, i nie poddaje się tak łatwo. Wiedziałam już, że włosy i ciuchy będą śmierdzieć, ale czego się nie robi dla recenzji !
Wystrój minimalistyczny, typowo skandynawski, białe wnętrze, bardzo przyjemne.


Ja i mój partner zajęliśmy miejsce na antresoli, w restauracji były dodatkowo 3 osoby.


Karta bardzo ładna, aczkolwiek mało czytelna, nie gwałci poczucia estetyki, ale gwałci gałki oczne, dramatyczna przejrzystość i czytelność fontu. No piękne to, ale mało praktyczne, przez co długo studiowałam, a byliśmy głodni jak wilki. Ja jak trzy wilczyce, a M. jak jeden wilk, ale za to duży.

Na przystawkę wzięliśmy hummus z warzywami pociętymi w słupki, i tatar z pomidorów z szalotką.


Nie wiem czy można coś spieprzyć robiąc hummus, pewnie tak, ten natomiast dobry, ale podany tak jak Pani Jadzia ze stołówki szkolnej nakładała bezkształtną breję zwaną puree ziemniaczanym.
Podobało mi się wykorzystanie czarnych matowych deseczek zamiast talerzy.
Tatar bardzo dobry, odpowiednio doprawiony, bardzo ładnie podany, w przeciwieństwie do hummusu.
Szalotka i majonezowy sos z gorczycą robiły robotę, zdecydowanie to one nadawały całemu tatarowi smak.

Stwierdziliśmy, że później zarzucimy azjatycki bulion z makaronem ryżowym, pieczone buraki i ziemniaki z cukiniowym relishem na sałacie rzymskiej- co jest w karcie sałatką, oraz boczniaki z patelni w towarzystwie pieczonych ziemniaków, szpinaku i cykorii w czerwonym winie, jako główne danie.

Bulion bardzo średni, cały smak robił chyba imbir i sos sojowy. W środku pływający gdzieniegdzie makaron ryżowy, szpinak i zielony groszek. Sero kurwa?! Zielony groszek i szpinak w azjatyckim bulionie?




Sałatka z pieczonych buraków okazała się pokrojonymi w kostkę burakami, ziemniakami w mundurkach, zalanymi wegańskim majonezem, dużo majonezu, mało przypraw, cztery listki sałaty.


No dupy to nie urwało, ale może to i lepiej, lubię swoją dupę.
Jak ktoś ma ochotę na inne wydanie sałatki jarzynowej za 25 zł to polecam, w przeciwnym wypadku odradzam, bo takiej ilości majonezu już dawno nie zjadłam.

Główne danie każdy z Was z powodzeniem może przygotować sobie w domu. Gotujemy ziemniaki w mundurkach, na patelni smażymy boczniaki, szpinak z cebulką, a cykorię podlewamy podczas smażenia czerwonym winem. 


I gotowe. Voila !
Oczywiście do wszystkiego nieśmiertelny majonez, nadający w ogóle całemu daniu smak.

No cóż.
Po skończonej kolacji oboje uznaliśmy, że jedzenie było po prostu poprawne. 
Zero nowych doznań, zero nowych smaków, średnio doprawione, w naszym odczuciu bez polotu.
Ceny w Veg Deli wyższe niż w Ambasadzie, gdzie jedzenie bije ich na głowę stokrotnie.
Nie wrócę więcej. 
Odechciało nam się deseru, od tego majonezu. 



Orzech chciał dopisać swoją recenzję, ale było już późno, a na mnie czekał w domu deser, więc daliśmy spokój.

Wystrój na plus.
Obsługa bez szału, Pani mówiła jakby przed chwilą sztachnęła się szałwią.
Wysokie ceny.
Średnie jedzenie.

Veg Deli pewnie nie wrzuci tej recenzji na swój funpage. 
Well....