środa, 25 marca 2015

Osiemnaście. #cats #pee #spring #noweroshki #new #shoes #happiness

Dzień zapowiadał się znakomicie.
Od pierwszej porannej kawki czekałam niecierpliwie na dostawę  nowych wiosennych bucików. Nawet pod prysznic szłam z telefonem, żeby nie przegapić momentu.
Finalnie o 14:21 zadzwonili z portierni, że kurier już jedzie windą.
Cała w skowronkach zamknęłam Orzecha w garderobie, żeby nie obskakiwał. Otwieram Panu drzwi, a zamiast "dzień dobry" dostaje:
"Coś takiego tu mam!"- wepchnął mi paczkę w ręce.
"Czuła Pani jak w tej windzie jebie kotami!! Jebie kurwa, że wytrzymać się nie da!! Ja bym to wszystko kurwa wypruł, tak napierdala, że człowiek nie może oddychać. Powypruwałbym te zdechlaki"
Bez chwili zawahania wypieprzyłam skurwielowi fronta w czoło, a kiedy leciał do tyłu jeszcze raz.
"Bezbronne kotki"- stękałam pod nosem wciągając bezwładne cielsko do domu.
W chwilach takich jak ta dziękowałam buddzie i szatanowi, że amerykańskie małżeństwo mieszkające drzwi obok, wychodzi o 7 rano do pracy, a  para naszych drzwi jest odgrodzona od wind i klatki schodowej dodatkowym zamykanym korytarzykiem, chroniącym nas przed hałasem.
"Ja ci dam bezbronne kotki, skurwysynu niedorobiony"- mówiłam pod nosem, związując łapiącego kontakt z rzeczywistością kuriera, i wpychając mu potreningową skarpetę do ryja.

                          .  .  .

Pamiętam jak dziś, kiedy M. przyniósł mi w prezencie komplet noży do kuchni, żeby się lepiej gotowało. Już podczas pierwszego użycia, krojąc pomidorki koktajlowe, i w międzyczasie opowiadając mu jak minął mi dzień, z naturalna dla  mnie gestykulacją, z góry ciachnęłam palec wskazujący, i zanim zabolało, z podłużnej rany wyciekła strużka krwi.
"Wreszcie przydadzą się do mięsa"- pomyślałam, wybierając mały do sera, i drugi podłużny do filetowania.
Pan od wypruwania kotów chyba załapał o co toczy się gra, bo zaczął wić się na podłodze niczym piskorz, i wydawać przez skarpetę dźwięki "yyyy", "yyyyyyaaaa", "hhhhrrrrr", uciszyłam padlinę kopniakiem w głowę. Nie stracił przytomności, ale przynajmniej zamknął mordę.
"A teraz maleńki powypruwam cie tak, jak ty chciałeś wypruć kotki, i sprawdzimy, czy twój mocz nie śmierdzi"- w momencie gdy to powiedziałam na jego spodniach powstała mokra plama.
Jebany, że też akurat teraz, kiedy nie mam sprzątaczki.
Szybkie rozcięcie ciuchów nożyczkami nie zajęło więcej niż 30 sekund, a znów musiałam uciszać troglodytę przystawiając mu nóż do filetowania do gałki ocznej. No tacy, to się niczego nie uczą za pierwszym razem.
Sprawnym ruchem, małym nożykiem do serka, przejechałam od gardła do paska spodni, a skóra rozlazła się, jakby chciała zrobić literę "O" i coś mi tym przekazać. 
Skurwiel przez cały czas kwilił, patrzył na mnie wielkimi z przerażenia oczami i coś mamrotał przez skarpetę, ale nie bardzo wiedziałam co, i niewiele mnie to obchodziło.
"No i widzisz kochany, następnym razem poważnie zastanowisz się nad tym co gadasz, bo ktoś może ci zrobić darm
owy pokaz obrazujący twoje przedziwne pragnienia w stosunku do zwierząt. No tym razem naprawdę źle trafiłeś. Z drugiej strony ciesz się, że nie jesteś zoofilem. Choć i tak ostatecznie skończyłbyś tak samo"- uskuteczniałam pogadankę, jednocześnie grzebiąc mu w bebechach, i szukając jelit. Z nosa ciekła mu krew wsiąkając w skarpetę. A może z ust. Ciężko stwierdzić.
"I jak się bawisz? Jak performance?"- wreszcie znalazłam w tej śmierdzącej, gorącej kupie mięsa to, o co mi chodziło. Gość miał taki rzut adrenaliny, ze aż podskakiwał w drgawkach, ciekawe czy coś czuł. 
Złapałam lewą ręką jelito, i nakręcałam je na prawą, jak linę na jachcie, jednocześnie edukując pana, ze jelit ma w brzuchu około 8 metrów.
W najlepszym momencie zabawy pierdolec zemdlał. Wyrwałam kichy, włożyłam z powrotem do środka, a nożykiem do serka poodcinałam kabelki od serca.
No to po imprezce. Rozczarowana ciągnęłam ten wór mięsa, aż na dach apartamentowca. 
W najlepszym wypadku znajdą go za jakiś miesiąc, kiedy zacznie niewyobrażalnie śmierdzieć na słońcu.
"Pewnie nawet gorzej, niż koci mocz"- przygarbiłam się, i cicho zachichotałam zakrywając usta zakrwawioną dłonią, i zamykając właz na dach.
Kto połączy jego śmierć z małą, filigranową, poważną panią dyrektor, spokojną, zrównoważoną osobą z małym pieskiem. Skąd ta mała osóbka miałaby tyle siły żeby zatargać dużego martwego chłopa na samą górę.

                           .  .  .

Jednorazowe, wilgotne chusteczki z Biedry, mają to do siebie, że zmywają wszystko w mgnieniu oka. Ogarnęłam szybciutko schody na dach, schody na klatce, pod prysznicem zmyłam z siebie resztki krwi i flaków po tym niefortunnym spotkaniu, założyłam drugi dresik, i wreszcie byłam gotowa do mierzenia nowych butków.


Czyż nie są piękne?

                           .  .  .

Wszystko to zrobiłam niestety w myślach, bo w rzeczywistości zamknęłam mu tylko drzwi przed nosem, kwitując spotkanie słowem "pojeb".
Świat pełen jest idiotów.
No czuję wiosnę, nie mogę powiedzieć, że nie.

wtorek, 24 marca 2015

Siedemnaście. #herbaciarka #I don't #wanna #tea #anarchy #in #the #UK

Śliczne mini opakowanka krzyczące z półki, że musisz je wziąć, a w każdym milion różnych aromatów. 



Na wagę, w pudełeczkach, z pięknymi nadrukami i ślicznymi kokardkami.
Mam obleśnie męski mózg, ale jak wchodzę do herbaciarni  dostaję wścieku macicy. Zamieniam się w jedną wielką kulę estrogenu. 
I want them all !!



W mojej szufladzie w kuchni kilkadziesiąt rodzajów przeróżnych herbat, różnych gatunków, dziwacznych aromatów, z różnych zakątków świata
I te piękne kubeczki do herbaty.
Dla niej:



I dla niego:



Kto by się powstrzymał, żeby ich nie kupić.
Malutkie srebrne zaparzarki, spodeczki, mini srebrne łyżeczki.
Kto by po to nie sięgnął w herbaciarni, niech pierwszy rzuci kamieniem !
Herbaty białe, zielone, czerwone, czarne, z suszonymi owocami, pączkami róży, yerba.
Całe kwiaty kwitnących herbat, ręcznie zawijane pączki, poprzetykane herbacianymi tipsami, które po zalaniu gorącą wodą zamieniają się w wielkie cienkie listki.
Tak, ewidentnie mnie pogięło. Za dużo tlenu, stanowczo za dużo tlenu.
Mogłabym pisać o tym godzinami.
Nigdy nie mogę przejść obojętnie, wszystko mówi do mnie "mamo".
A przecież ja nie chce być mamą !!




I po co mi to wszystko, kiedy jak kurwa nie lubię herbaty...

A do herbaty, której nie pijam, koniecznie praliny, te wpieprzam tonami. I koniecznie kokosowe, jak zapach wybotoksowanej Barbie.
Drogie Panie, kochani Panowie, mili, najmilsi (dobrze wiem, że wcale mili nie jesteście, skoro mnie czytacie pewnie z Was kawał skurczybyka, ale pozory możemy zachować), tak więc otwieramy zakładkę "GARY" i notujemy.
Będą potrzebne:
* pół szklanki orzechów, ja używam nerkowców i brazylijskich, inne niszczą smak kokoska, bo chcą dominować
* szklanka wiórków kokosowych
* szklanka daktyli suszonych
* blender
* duża micha do mieszania
Szklankę daktyli zalewamy wrzątkiem, i odstawiamy na 15 minut.
W tym czasie w naczyniu blendera z ostrzem S, mielimy na pył wiórki kokosowe, dosłownie na pył, aż zrobi się z nich mąka, a od dźwieku blendera krew pocieknie Wam uszami jak na dobrym techno.
Wsypujemy wiórki do "dużej michy do mieszania", po czym mielimy orzechy, już nie na mega mąkę, niech fajnie chrupią, je również wsypujemy do "dużej michy do mieszania" niech sobie poleżą z wiórkami. 
A my w tym czasie w naczyniu blendera blendujemy odsączone z wody daktyle. Jak już zrobicie z nich papkę, dodajecie je do wiórek i orzechów, i mieszacie, można łyżką, można ręką. 
Kiedy masa jest zbyt sypka i zwarta jak dodaję łyżkę gestego mleka kokosowego. Jeśli za rzadka sypnijcie np. płatki owsiane, ryżowe, kasze manną.
Konsystencja ma być taka, żebyscie mogli zrobić z tego kulkę, i obtoczyć ją w wiórkach kokosowych.
A efekt końcowy ma wygladać tak:



I nie nie, moi drodzy, nie wpieprzamy od razu.
Pralinki muszą postać kilka godzin w lodówce, min. 5h

Enjoy as hell !
Uwaga, te małe skurwysyny uzależniają.
Można dostać zgagi, ja oczywiście nie dostałam, bo znam zasady i umiem się powstrzymać, ale znam kogoś, kto zna kogoś, kto wpieprzył ich tyle,że aż miał zgage. I to bardzo piecze, tam w gardle podobno.

poniedziałek, 23 marca 2015

Szesnaście. #spring #action #torpidity #new power #wiosna #tattoos #rollers

Działam moi mili, działam, a przynajmniej próbuje działać, żeby wreszcie przejść na swoje.
Brzmi jak zakup mieszkania, a tymczasem zakupiłam dopiero domenę i hosting.
Teraz tylko połączyć to w całość, przypiąć domenę do hostingu,  i ooooo.... nic się nie udało !
Tadummm basssss !
Chce umrzeć.

Po godzinie spędzonej w wannie pozostawiłam działanie mojemu specowi od internetów.
Nic mnie tak nie chilluje jak gorąca kąpiel.


Gorąca kąpiel z czarną kawką.
Gorąca kąpiel, z czarną kawką i Max'em Cooper'em. 
Max w głośnikach, nie w wannie.
Leżałam i rozmyślałam o planie na najbliższe wiosenno- letnie miesiące:
1. Znaleźć więcej czasu dla przyjaciół. W zgiełku i pędzie dużego miasta, często brak czasu na pielęgnowanie przyjaźni, na spotkania, pogaduchy i wspólne kolacje. Zwłaszcza z moim kocim charakterem, kiedy swoje towarzystwo pasuje mi równie mocno, co przebywanie wśród innych ludzi. Obiecałam sobie poświęcać chociaż jeden dzień w tygodniu na spotkania i relax w gronie znajomych.
2. Więcej czytać. W metrze, tramwaju, na ławce w parku, w wannie i przy śniadaniu. Lekturę bez napinki, to co wpadnie mi w ręce, to co znajdę niechcący, to co polecą znajomi. Plus recenzje książek; no i skończyłam już z Bukowskim, on mnie tak nastraja, ze mam ochotę tylko na heroine.
Kurwa mać, Beksiński, kocham Cie, ale nie mogę, no za nic nie mogę, skończyć tej książki !


 
3. Wytatuować drugą rękę, jakoś ostatnio straciłam cała zajawkę na tatuaże, ale plan obleczenia drugiej kończyny wciąż gdzieś dzwoni z tyłu głowy. Poluję na Timura, ale ciężko nam się złapać. Oddam mu rękę w ciemno, jest niesamowity a ja kocham mieć piece of art na ciele. Plany mam właściwie na całe ciało bez szyi i dłoni, ale nie będę się do niczego zmuszać, ani niczego przyspieszać. Kiedy poczuje, że to już czas, wtedy właśnie będzie czas.


4. Kupić rolki, i jeździć, jeździć, jeździć. Ostatni raz jeździłam w podstawówce,ale tego się nie zapomina (a jeśli nawet, to czy widok mnie bez jedynek nie będzie tego warty?). W międzyczasie okupowałam łyżwy, ale to nie to samo, co zapieprzanie w słoneczny dzień na rolkach z wiatrem we włosach. Drżyj Warszawo, bo będę nadjeżdżać !
Z góry przepraszam wszystkich którym niechcący (albo chcący) zrobię z dupy jesień średniowiecza.
5. Nauczyć się odpoczywać, w zaciszu domowym, przy książce, w dżungli czy na urlopie w Europie- wiecznie za czymś gonie. Charakter zdobywcy i wiecznego kombinatora nie pozwala wyłączyć głowy, nawet w najbardziej spokojnych momentach mojego życia. 
Może uda mi się w tym roku pojechać do aśramy buddyjskiej do Tybetu, naładować baterie, poczuć wewnętrzny spokój, nauczyć się medytacji, jeść co spadnie z drzewa, nie wybiegać w przyszłość za daleko, nauczyć się cieszyć "z tu i teraz".

Pracowicie się ta wiosna zapowiada. 
Dobrze, że znowu mróz ścisnął, można to poprzekładać.
A Wy co planujecie?



niedziela, 22 marca 2015

Piętnaście. #test #bechdela #insomnia #kawazakawą #bezsenność #polityka #wine

Insomnia, kochana, znowu Ty. 
Kawy? 
Whisky? 
Heroiny? 
Żółtaczki wszczepiennej? 
Hiva?
Od powrotu z dżungli mój sen przypomina letarg dróżnika na amfetaminie. 


Choćbym nie wiem jak zmęczyła się w dzień, do piątej sen nie przychodzi.
Z jednej strony to max wkurwiające, bo brak mi sztywnego planu dnia, a z drugiej nocą lepiej mi się działa.
Dziś z nocnych przeszukiwań odmętów internetów dowiedziałam się, że:
1. Istnieje coś takiego jak test Bachdela. Polega na tym, ze film zdaje test, kiedy w którymkolwiek jego momencie dwie żeńskie postacie rozmawiają ze sobą na temat inny niż faceci. Wiedza ta dokumentnie spieprzyła mi życie, ale co się dowiedziało, to się nie od-dowie.
Nie mogę się teraz skupić na żadnym filmie, a napisałam to tylko dlatego, żebyście wy też tak mięli.
Ciekawe co na to feministki, ciekawe co na to gender, ciekawe co na to papież Franciszek.

2. Powstała pierwsza szkoła ucząca jak być youtuberem. Nazywa się Akademia Video, i muszę się do niej zapisać. Nie może być nic lepszego z rana niż mój skrzeczący głos na videoblogasku.

3. Próbowałam się dowiedzieć jak pozycjonować swojego bloga. Otóż jest to banalnie proste, ważne żeby: " nie indeksować wszystkich podstron bloga, bo „moc” rozkłada się na nie proporcjonalnie. Jeśli więc np. mamy 20 stron na listingu kategorii, to power jednej podstrony będzie słaby. Indeksując tylko pierwszą stronę kategorii, „oddamy” jej całą moc poprzednich. Tak uogólniając. Do tego przydatna jest wtyczka WordPress SEO by Yoast. Proponuję wyłączyć indeksację stron listingów od drugiej począwszy. Do tego nie indeksowałabym archiwum według autora, jeśli blog jest prowadzony przez jedną osobę." itd. 
Po przyjęciu tej wiedzy złapałam samopoczucie jak mała Madzia po wyślizgnięciu się z kocyka. Z nerwów spaliłam trzy paczki papierosów i drzwi sąsiadki, niech też ma przejebaną noc. Potrzebuję informatyka, jakiegoś speca od pozycjonowania, dużo cierpliwości, a docelowo Was do pomocy przy udostępnianiu. Z góry dzięks.

4. Naukowcy odkryli wino, które nie powoduje kaca. Oczywiście Amerykańscy naukowcy. Któż by inny, no któż by mógł odkryć, no któż by wynaleźć, no któż by. Już widzę te nachlane księżniczki w sobotę wieczorową porą, w asyście pijanych książąt, i służek wiernie trzymających włosy podczas rzygania. A wyobraźnie to ja mam.

5. Kołodziejski Konrad w "Plusie Minusie" wysnuł teorie, ze single to dzisiejsi hedoniści, których styl życia prowadzi do patologii. Z nimi jak z gejami, rodziny i dzieci z tego nie będzie. Pasożyci społeczni, zupełnie nieprzystosowani i niepotrzebni. Niczym Terlikowski rok temu, chętnie zaglądający w pochwy kobietom, i do łóżka parom, z przyjemnością głoszący teorię, że każdy żyjący w pojedynkę powinien płacić wyższe podatki "które pozwolą naprawić społeczne szkody, jakie ich bezdzietność wywołuje". Wysoko rozwinięta inteligencja, popierająca politykę prorodzinną becikowym w wysokości 1000 zł, i czczym pieprzeniem o dupie Maryny.
Tak mnie to wkurwiło, że do pojutrza nie zasnę.
Ja sobie nie życzę, żeby mi jeden z drugim w wagine zaglądał, jako wolna jednostka mam prawo wybrać, czy chcę urodzić czy nie, czy chcę założyć rodzinę czy nie, czy mam ochotę legalizować związek świstkiem papieru, który "złączy nas na zawsze" i "bez tego nigdy się nie dowiem czy ktoś kocha naprawdę". 
A co to, Chiny?! Co to, 84 Orwella?!
Pan Kołodziejski, i Terlikowski muszą mieć niezłe problemy emocjonalne, i przejebaną sytuację życiową, skoro tak dopieprzają ludziom dokonującym innych wyborów.
Smutne, i psujące krew zarazem.


Jak tak dalej pójdzie to naprawdę zacznę palić...


sobota, 21 marca 2015

Czternaście. Dlaczego kiedyś uszczęśliwisz trzy koty 1. #blond #dzida #swag #barbie girl #plastic

Jesteś słodką idiotką, masz tleniony łeb, napompowane wary, a widząc zwierzątka wydajesz głośny pisk "awwwwwwww!!!!!!!"
Nigdy nie przyjdzie ci do głowy żeby jakimś pomóc, czy jakieś uratować, adoptować ze schroniska, czy wpłacić pieniądze.
Ty po prostu uważasz, że są "so cute!!! awwwww!!" 
Zajęcia którym oddajesz się z największa przyjemnością to shopping z psiapsiółkami, doczepianie herów, tipsing, medycyna estetyczna, picie kolorowych drinków z palemką, i randkowanie z karkami o IQ świnki morskiej. 
Imprezujesz 5 dni w tygodniu za hajs równie przygłupich dryblasów.
Jesteś tępą sraką, i takimi się otaczasz. 
Kiedy bieżysz dziarsko z psiapsiółkami przez centrum handlowe, każda z yorkiem pod pachą, ujadacie na nieobecne koleżanki jak wściekłe suki.
Kochasz róż plus wszystkie jego odcienie, złoto, srebro, i mnóstwo cekinów.
Gdyby ktoś uderzył cie w głowę posypałby się brokat.
Wciskasz się w rurki leżąc na podłodze, żywisz wyłącznie ryżowymi chlebkami, a popijasz diet coke, co by nie przytyć.
Kończysz studia bo wypada, i co ludzie  powiedzą, kierunek nie ma znaczenia, i tak nie zamierzasz pracować.
Celujesz w bogatego piłkarza, milionera, zagranicznego biznesmena,może być Arab nawet. 
Faceta oceniasz po zasobności portfela, i marce samochodu którym jeździ.
Nie ważne jak cie traktuje, ważne żeby dał złotą kartę na shopping w Bizuu czy u Vuitton'a, i ważne, że koleżanki zazdroszczą.
Twoja największą ambicją wakacje w Tunezji, nowe BMW od Misia i sztuczne paznokcie.
Przebywanie z tobą to katorga dla normalnych ludzi, nakurwiasz wanilią i kokoskiem, co pięć minut strzelasz selfie uśmiechając się do telefonu, i nie ma z tobą tematów do rozmowy.
Myślisz, że "paradoksalnie" to olimpiada dla karłów, "metafora" to dziwna odmiana sałaty, a "feminizm" to wkładki higieniczne.
Masz zbotoksowany ryj, bo od opalania na solarze miałaś zmarszczki aż po plecy.
Do niczego nie dążysz, nie masz żadnych ambicji, i zestarzejesz się wciąż będąc głupią.
Tylko tych kotów szkoda.



piątek, 20 marca 2015

Szatańska trzynastka. #evil #zło #szatan #krew #śmierć #Veg Deli #smażony tłuszcz #oyster #szałwia

Nie ma nic trudniejszego na świecie niż życie rozkapryszonej, oceniającej księżniczki.
Codziennie nowe challenge, codziennie nowe targety do zdobycia, codziennie mnóstwo oczekiwań od siebie, życia i innych.
I tak kurwa do zajebania. Napisałam to?

Od pierwszej recenzji Ambasady TU, która notabene pojawiła się na ich funpag'u, za co serdeczne dzięks; swoją drogą muszę do nich wpaść na sałatkę z kasza gryczaną, jest mega; więc od pierwszej recenzji, postanowiłam przynajmniej raz w tygodniu, recenzować wegańskie i wegetariańskie miejsca na mapie Warszawy. 
Na początek miejsca dla roślinożerców, a kiedy wszystkie obskoczę, zacznę bywać w normalnych restauracjach i zaskakiwać kelnerów pytaniem o skomponowanie wegańskiego posiłku.
Tym razem wybór padł na Veg Deli.


Z zewnątrz bardzo przyjemne miejsce, zachęca do wejścia zdecydowanie.



Jednakże już po przekroczeniu progu dało się wyczuć woń spalonego tłuszczu, co mnie trochę zniechęciło. 
Ale jestem hardkorem, urywam od internetu, i nie poddaje się tak łatwo. Wiedziałam już, że włosy i ciuchy będą śmierdzieć, ale czego się nie robi dla recenzji !
Wystrój minimalistyczny, typowo skandynawski, białe wnętrze, bardzo przyjemne.


Ja i mój partner zajęliśmy miejsce na antresoli, w restauracji były dodatkowo 3 osoby.


Karta bardzo ładna, aczkolwiek mało czytelna, nie gwałci poczucia estetyki, ale gwałci gałki oczne, dramatyczna przejrzystość i czytelność fontu. No piękne to, ale mało praktyczne, przez co długo studiowałam, a byliśmy głodni jak wilki. Ja jak trzy wilczyce, a M. jak jeden wilk, ale za to duży.

Na przystawkę wzięliśmy hummus z warzywami pociętymi w słupki, i tatar z pomidorów z szalotką.


Nie wiem czy można coś spieprzyć robiąc hummus, pewnie tak, ten natomiast dobry, ale podany tak jak Pani Jadzia ze stołówki szkolnej nakładała bezkształtną breję zwaną puree ziemniaczanym.
Podobało mi się wykorzystanie czarnych matowych deseczek zamiast talerzy.
Tatar bardzo dobry, odpowiednio doprawiony, bardzo ładnie podany, w przeciwieństwie do hummusu.
Szalotka i majonezowy sos z gorczycą robiły robotę, zdecydowanie to one nadawały całemu tatarowi smak.

Stwierdziliśmy, że później zarzucimy azjatycki bulion z makaronem ryżowym, pieczone buraki i ziemniaki z cukiniowym relishem na sałacie rzymskiej- co jest w karcie sałatką, oraz boczniaki z patelni w towarzystwie pieczonych ziemniaków, szpinaku i cykorii w czerwonym winie, jako główne danie.

Bulion bardzo średni, cały smak robił chyba imbir i sos sojowy. W środku pływający gdzieniegdzie makaron ryżowy, szpinak i zielony groszek. Sero kurwa?! Zielony groszek i szpinak w azjatyckim bulionie?




Sałatka z pieczonych buraków okazała się pokrojonymi w kostkę burakami, ziemniakami w mundurkach, zalanymi wegańskim majonezem, dużo majonezu, mało przypraw, cztery listki sałaty.


No dupy to nie urwało, ale może to i lepiej, lubię swoją dupę.
Jak ktoś ma ochotę na inne wydanie sałatki jarzynowej za 25 zł to polecam, w przeciwnym wypadku odradzam, bo takiej ilości majonezu już dawno nie zjadłam.

Główne danie każdy z Was z powodzeniem może przygotować sobie w domu. Gotujemy ziemniaki w mundurkach, na patelni smażymy boczniaki, szpinak z cebulką, a cykorię podlewamy podczas smażenia czerwonym winem. 


I gotowe. Voila !
Oczywiście do wszystkiego nieśmiertelny majonez, nadający w ogóle całemu daniu smak.

No cóż.
Po skończonej kolacji oboje uznaliśmy, że jedzenie było po prostu poprawne. 
Zero nowych doznań, zero nowych smaków, średnio doprawione, w naszym odczuciu bez polotu.
Ceny w Veg Deli wyższe niż w Ambasadzie, gdzie jedzenie bije ich na głowę stokrotnie.
Nie wrócę więcej. 
Odechciało nam się deseru, od tego majonezu. 



Orzech chciał dopisać swoją recenzję, ale było już późno, a na mnie czekał w domu deser, więc daliśmy spokój.

Wystrój na plus.
Obsługa bez szału, Pani mówiła jakby przed chwilą sztachnęła się szałwią.
Wysokie ceny.
Średnie jedzenie.

Veg Deli pewnie nie wrzuci tej recenzji na swój funpage. 
Well....

czwartek, 19 marca 2015

Twelve. #spring #bieganie #grubasy #running #coconut water #wąs #kozacka stylówa #olejowanie

Dziś będzie o wiośnie, przygotowywaniu się do wiosny, i regeneracji swojego cielska na wiosnę. Miejcie świadomość, że już niedługo trzeba będzie założyć sandały, i krótki rękaw, pokazać nogi, cellulit na dupie, i fałdy na brzuchu. Nie ma zmiłuj, niebieska puchówka, baleron splendoru już nic nie ukryje.
Ja co prawda dbam o siebie okrągły rok, ale ja jestem idealna, i robię to wszystko tylko z przyzwoitości. 
Czystej ludzkiej przyzwoitości.
Dzisiejsza pogoda nastraja do podjęcia szeregu przedsięwzięć, a wizytę u mojej ukochanej kosmetyczki Pani Gabrysi mam dopiero za tydzień, więc działamy samodzielnie.

                                 1.
Patrzysz na mnie i myślisz "ale ta ździra ma włosy".


Tak, tak właśnie myślisz, choć nigdy mi tego nie powiesz.
Ale i tak zdradzę w czym tkwi sekret, mocnych, lśniących, kruczoczarnych włosów.
Kruczoczarnych w farbie, normalnie jestem ciemną blondynka, no ale chyba da się to wyczuć po postach, bitch please.
A mocnych, i lśniących, po pierwsze w dobrze zbilansowanej diecie, a po drugie w olejowaniu.
Jestem pewna, że prawie nikt z Was tego nie robi, a rzecz jest banalnie prosta. Kupujemy olejek, do wyboru mamy mnóstwo olejków m.in. z migdałów, orzeszków macadamia, kokosowy, z pestek śliwki, arganowy , oliwa z oliwek, paczula, maracuja, i wiele wiele innych dostępnych w drogeriach, w stosunkowo niskich cenach. Jeśli nie chcecie kupować olejku, możecie z powodzeniem zastosować oliwę z oliwek z pierwszego tłoczenia. Na moje włosy zużywam około jednej dużej łyżki stołowej olejku, moczę w nim opuszki palców i wmasowuję w skórę głowy, porządnie i długo, a kiedy już to zrobię przeciągam olejek na resztę włosów, czesząc je. 
Tak przygotowane owijam ręcznikiem, robiąc na głowie turban, i w nim śpię przez całą noc. Jeśli nie zaśniecie w czymś na głowie, to połóżcie ręcznik na poduszce, żeby wszystkiego nie upieprzyć.
Rano normalnie myję włosy, dwukrotnie, żeby nie został tłusty film na skórze.
Proste, banalne, a powoduje, że włosy są miękkie i sprężyste.
Potestujcie olejki i sprawdźcie, które Wam najbardziej podejdą.
Mój absolutny hit to arganowy i marakuja. 
Operację można robić w piątek, wtedy jest czas na mycie włosów w sobotę rano, i dobry fryz na imprezę.
Tak Panowie, Was post też dotyczy. 
Olejować można też brody. I klatę, ale w to się nie będę zagłębiać.
Więc do dzieła.

                                 2. 
Dłonie i skórki.
Dłonie to nasza wizytówka, a po zimie skóra jest sucha, szorstka i odwodniona. Dotyczy to zresztą całego ciała.
Jeśli chodzi o poprawę skóry dłoni polecam łykanie codziennie wit. A+E dla systematycznych.
Ja, jako mistrz muaythai i totalny wymiatacz na rurze, plus champion bieżni, codziennie łykam dawkę witamin dla konia, więc mogę sobie to darować.
Jednakże docelowo, raz w tygodniu, w czasie oglądania ulubionego serialu, weźcie balsam do ciała, lub tłusty krem, dodajcie do niego kilka kropel zakupionego olejku do włosów, bądź oliwy z oliwek, i taka mieszankę, grubą warstwą nałóżcie na dłonie, paznokcie, i wsmarujcie głęboko w skórki naokoło paznokci, po czym zawińcie dłonie folią spożywczą, przynajmniej na 45 minut. 
Opcja dla osób z bardzo zniszczoną skórą dłoni, to zafoliowanie ich na cała noc. 
Po zabiegu zmywamy nadmiar specyfiku, i wsmarowujemy lekki krem. 
Panowie, tu znowu nadmienię, że porada jest i dla Was. Nic mnie bardziej nie odrzuca, niż spierzchnięte czerwone męskie rączki zimą, u łajz, które nie czują się w pełni mężczyzną do tego, żeby nałożyć krem na ręce. Świat pełen jest męskich pizd.
Jeśli chodzi o skórki, moment w którym zaczniecie je wycinać, to ten w którym będziecie na to skazani już na zawsze, bo będą narastać wciąż większe, i większe. Jest szansa, że w wieku osiemdziesięciu lat będziecie wielką, chodzącą skórką. Niestety. Smutne ale prawdziwe.
Żeby temu zapobiec polecam zakup patyczka różanego, i codzienne odsuwanie. Ja właściwie robię to już tylko raz na miesiąc, bo doprowadziłam skórki do takiego stanu,że bez wycinania nie narastają.
Oczywista zajebistość.
O obcinaniu paznokci chyba nie muszę pisać, obcinamy, piłujemy i ZAWSZE, ale to ZAWSZE, mamy zrobiony porządny manicure. 
Jeśli dla kogoś nie jest to oczywiste, niech natychmiast przestanie czytać mojego bloga.

                                   3. 
Cielsko.
Właściwie każdy po zimie ma jakiś nadprogramowy tłuszczyk.
Ruszać się, ruszać, i jeszcze raz ruszać, to przykazanie numer jeden.
Dla osób które nic nie robią- wystarczy trzydzieści minut porannego marszobiegu na czczo, aby pobudzić metabolizm. Jeśli nie chcecie skończyć jak stu siedemdziesięcio kilogramowy wieloryb, radzę zacząć już od jutra, i ruszyć dupę. Kto po dwóch tygodniach codziennego marszobiegu nie będzie wiedział, co zrobić dalej, żeby zrzucić kilka dodatkowych kilogramów, niech nie waha się do mnie pisać, doradzę. 
W końcu swego czasu zrzuciłam 32 kilogramy żywego tłuszczu, więc wiem co i jak, znam zasady.
Przykazanie numer dwa brzmi- "jeśli chcesz zrzucić oponkę zacznij biegać". Brzuch nie zniknie od robienia brzuszków. Jeśli ktoś na nadmiar tłuszczu na brzuchu doradza Wam serię brzuszków jest idiotą, i nie warto go słuchać.
Od brzuszków wyrobicie mięśnie, nie spalicie tkanki tłuszczowej.
Bieganie podkręca metabolizm i spala tkankę tłuszczową, na udach, przedramionach i dupie też.
Zaś przykazanie dotyczące skóry znowu jest bardzo banalne, i do powtarzania raz w tygodniu.
Po gorącym prysznicu, bierzemy oliwkę dla dzieci i wsmarowujemy grubą warstwę w skórę.
Nie częściej niż raz w tygodniu, bo pozapychacie pory. 
Raz w tygodniu wystarczy żeby skóra była miękka, i nawilżona.
Na co dzień lekki balsam nawilżający, witamina A+E i woda kokosowa miłe Panie. Nic tak nie nawilża skóry ja woda kokosowa pita regularnie.
Ciekawostką dla mnie było, że w czasie II wojny światowej, podczas walk na Pacyfiku, gdy brakowało krwi do transfuzji, lekarze ratowali życie rannych żołnierzy przetaczając im sterylną wodę z młodych kokosów. Do dziś zdarza się, że w słabo rozwiniętych krajach Trzeciego Świata podaje się ją dożylnie w zastępstwie płynu fizjologicznego, aby uzupełnić elektrolity i nawodnić organizm.
To mnie ostatecznie przekonało, że warto wydawać na nią mój lekko zarobiony hajs. W końcu jestem milionerem.


Co by Wam tu jeszcze.
Żeby tego wszystkie uniknąć, tej zimy, tego zimna, tego śniegu, i dramatu bez słońca, pakujemy się i spieprzamy do dżungli.





To najłatwiejszy, i zarazem najprzyjemniejszy sposób, który Wam z całego serca polecam.

Bon voyage !


środa, 18 marca 2015

Ilewen. #śmierć #samobójstwo #samotność w sieci #suicide #mustache #Conchita

Karcia dziś nas zostawiła.
Orzech nie chce wstać z łóżka. Mówi, że będzie leżał, nie będzie jadł, nie chce na dwór, i pieprzy życie.
Musze posprzątać wszystkie pułapki jakie na nią zastawiłam, nawet pastę do zębów na klamkach, i pinezki w kapciach.
Cztery szoty wody kokosowej, i śniadaniową dawkę Soylentu później, byłam gotowa do działania.
Orzech dalej naginał bunt w moim łóżku, wierzgając nogami, i co chwile głośno płacząc.

Macie takie dni, że jedyne co chcecie zrobić to podcinanie żył tępą łyżką do zupy?
Że od rana wiecie,że wszystko będzie nie tak?
Że zamiast wypić poranną kawkę, wylewacie całą na nową koszulę, potykając się o własne nogi?
Że pod prysznicem zaliczacie ślizg, na nakładanej wczoraj na ciało oliwce, ledwo uchodząc z życiem?
Że wasz ryj od momentu wstania wygląda, jakby spadła na niego rosyjska atomówka?
Że noszone jeszcze tydzień temu spodnie, za nic nie chcą wejść  wam dziś na dupę?
Że mleko sojowe, w drugiej zrobionej kawie warzy się tak, że do picia dostajecie czarną kawę, z lanymi sojowymi kluskami?
Że wkurwia was dosłownie wszystko, i kiedy powoli mieszacie strychnine z cyjankiem, co pięć sekund na fejsiku odzywa się dawno nie widziany znajomek, z pytaniem "co słychać"?
Takie dni, kiedy na umówione spotkania przyjeżdżacie dwie godziny za wcześnie,a spotkanie jest w pobliżu niczego?
Że świat śmieje wam się w twarz za każdym rogiem?
Że na ważnym spotkaniu, przez godzinę uśmiechacie się promiennie, mając czerwoną szminkę na zębach? 
Że po powrocie do domu zastajecie faceta z którym się spotykacie, w waszym łóżku, z  waszą najlepszą koleżanką i psem? 
Że wszystkie łyknięte apapy świata, do popełnienia samobójstwa nie klepią, a tylko przestaje was boleć głowa?
Takie dni, że na treningu robicie wszystko jak ostatnia łamaga, a wracając i pisząc na messengerku włazicie z całym impetem na betonowy wystający słup, tak mocno, że musicie zbierać z niego  pokruszone kolano?
Że macie ochotę wstrzyknąć sobie cała heroinę, i marihuanen świata?
Dni  w których najlepszą rozrywką jest oglądanie "domu nad rozlewiskiem" i połykanie valium, zamiast chipsów na przegryzkę?
Dni w których chcąc się uśmiercić przez pół dnia chodzicie po lesie, i zjadacie wszystkie wilcze jagody, a później okazuje się, że to normalne?
Że sprzątając gówno swojego psa niechcący sprzątacie inne gówno, a poznajecie po tym, że jest zimne?
Że nadjeżdżający pociąg, tramwaj i metro wołają "skacz, skacz, skacz"?
Że pół dnia przygotowujecie pętle do powieszenia w pobliskim lasku, a gdy przychodzi co do czego, łamie się pod wami gałąź?
Że przed samobójstwem dzwonicie do znajomych i rodziny, w ostatnim krzyku rozpaczy, a każdy już jest tak przyzwyczajony do waszego gadania o śmierci, że biorą to za dobry żart, śmieją się i rozłączają?
Że nie śmieszy was nawet dodawanie sobie wąsa na selfie?


Macie takie dni?!
No to współczuje, bo ja nigdy.

I wciąż mnie to śmieszy, nie wiem dlaczego, ale kto zrozumie wariata.

wtorek, 17 marca 2015

Dziesięć. #życiowy nieudacznik #onion #śmierć #polskie drogi #aby do przodu

Siostrzany dialog przy porannej kawie.
Karcia, studiując kodeks ruchu drogowego:
K: Zobaczysz, ja będę rajdowcem !
M: Jak Kubica?
K: Tak.
M: No to muszę porządnie złamać Ci rękę.

Wciąż wymyślam sposoby jak ją wykończyć, nie mogę spać, nie mogę jeść.
Na razie najrozsądniejszym wydaje mi się utuczenie jej jak wieprza, a po fakcie, zakup maski z filmu Krzyk, i nocne spotkanie w sypialni. Otyłość, plus mega szok, i zawał murowany. Nikt się wtedy nie połapie kto za tym stoi. No one!!



A może po prostu kupię jej samochód pułapkę.
Kupię jej samochód pułapkę, o ile nie będzie jeździć jak ostatnia pizdeczka.
Jak najgorszy rodzaj niedzielnych kierowców.
Ty tez się do nich zaliczasz, jeśli na drodze jesteś:
1. DWUBIEGUNOWCEM- przyspieszasz i hamujesz, bez ładu i składu, z sobie tylko znanych powodów. Przyspieszasz, a bojąc się prędkości zwalniasz, szarpiąc samochodem, i obecnymi w nim pasażerami. Zdecyduj się człowieku! Trochę jaj!
Na zakręcie zwalniasz do 20 km/h, żeby cie nie wyrzuciła z drogi siła odśrodkowa.
W mieście zmieniasz pasy co 15 sekund nawet jeśli jesteś sam na drodze. Zmieniasz pas na lewy i porządnie zwalniasz. Tak, to dobra strategia.
2. STARY ŚLEPY DZIADEK- jesteś wciąż niepewny, inni kierowcy nigdy nie wiedzą czego się można po tobie spodziewać. Chcesz wykonać manewr ale zbierasz się do tego przez 7 minut, finalnie i tak wybierając zły moment. Jest duża szansa, że podczas jazdy samochodem dostaniesz wylewu albo zawału ze skumulowanych emocji, adrenaliny i strachu. Najdłużej stoisz na światłach, nie umiesz się włączyć płynnie do ruchu drogowego, i prawie zawsze stajesz na złym pasie. Nie masz pojęcia jak zachować się na rondzie, i zawsze siedzisz komuś na zderzaku.
3. MALUJĄCA SIĘ BLONDYNKA- wciąż zmieniasz kawałki w radiu pochylając się do odbiornika, palisz papierosy, głośno śpiewasz i odpisujesz na wiadomości na messengerze. Nie sygnalizujesz swoich zamiarów, przecież każdy powinien się domyśleć co chcesz zrobić. W każdej wolnej chwili poprawiasz makijaż robiąc głupkowatą minę jak lateksowa lalka. Kopertowe parkowanie rozsadziłoby ci czaszkę od nadmiaru kombinacji i manewrów, które musiałabyś wykonać.
4. AGRESYWNY GŁOŚNY MANIAK- wszędzie musisz być pierwszy, pierdolca dostajesz kiedy ktoś przed tobą jedzie przepisowo, wyprzedzasz z prawej i lewej, i musi być głośno, najgłośniej, trąbisz na wszystkich, z obłędem w oczach wywrzaskując inwektywy, i waląc pięścią w kierownicę. Nie przepuścisz ani pieszego, ani rowerzysty. Jesteś tylko ty i droga, brawura to twoje drugie imię, a środkowy palec masz wciąż w pogotowiu, i nie wahasz się go używać.
Na światłach wciąż podkręcasz innych do wyścigów, głośno gazując.
W końcu trafisz na kozaka, który ci w ryj dać może dać.
5. DŁUBIĄCY W NOSIE- samochód to twoja przestrzeń. Wydaje ci się, że jesteś w niej niewidzialny. Dłubiesz w nosie, żresz i pijesz w trakcie jazdy. Prawie na pewno głośno oddajesz gazy, w końcu jesteś u siebie ze sobą. Nie musisz zapinać pasa bezpieczeństwa, bo jesteś u siebie !

Nie, nie mam prawa jazdy, gdyby ktoś pytał.
I nigdy nie zrobię.
Byłabym starym, ślepym, malującym się, dłubiącym w nosie maniakiem.
Po co Wam ktoś taki na drodze.

poniedziałek, 16 marca 2015

Dziewiąty. #sisters #sic! #yoga #french toasts #sauna #hot #swag life

Pisałam już, że kocham Soylent?
Czekoladowe mleko owsiane, i waniliowy Soy to połączenie idealne.
Zwłaszcza, kiedy śpi u Ciebie siostra, a pobudka to wiersz:
"Jakie Ty masz zimne uszy!
zimny pies! zimny pies!
zimna wojna!
yes yes yes!"
Miałam nadzieję, że to jakiś bad trip, bo po czymś takim naprawdę ciężko się obudzić, ale musiałam podjąć wyzwanie, wstać, i sprawić, żeby chociaż reszta naszego dnia była normalna.
Kiedy wyszłam z sypialni Karcia i Orzech ćwiczyli jogę, w pozycji "pies z głową do dołu".
A na pytanie, czy dobrze się czują, odwarknęli, żebym zamknęła mordę, bo naprawiają Karci kręgosłup.
Widać w tej rodzinie nigdy nie będzie normalnie.

Oczywiście jak na kobietę przystało, rozpłakałam się, i wybiegłam szybko do sypialni, ukradkiem ocierając łzy.
Leżąc z chlipawką (to ten stan kiedy kobieta nie może powiedzieć o co jej chodzi, bo zanosi się od płaczu, od normalnego stanu różni się tylko tym, że w normalnym kobieta po prostu nie płacze) wymyśliłam sobie, że jest tylko jedna rzecz, która może poprawić mi humor.

Tak więc moim mili czas na jakiś przepis, do zakładki "gary" (pozdro Puculi).
Jeśli jesteś "nie mieszczącym się w ciasnych horyzontach, zaściankowych bolków, dziwolągiem, nie jedzącym produktów odzwierzęcych" tak jak ja, i tęsknisz za tostami francuskimi, postaram się sprawić, żebyś przestał spędzać noce ,wyjąc do księżyca, powtarzając w kółko "french toasts, french toasts, french toasts" trzęsąc się w kącie w pozycji embrionalnej.
Będą potrzebne:
* dowolny pieczyw
* silken tofu (ok 150 g)
* mleko sojowe niesłodzone
* płatki drożdżowe (2 małe łyżeczki)
* ząbek czosnku
* czarna sól (nie biała, nie różowa) mała, płaska łyżeczka
* duża łyżka stołowa mąki
* olej kokosowy, lub dowolny olej do smażenia, dodatkowo dodajemy do ciasta odrobinę oleju
* pieprz

Wykon moi mili jest bardzo prosty.
Bierzemy kogoś bez otyłości, ten ktoś blenduje wszystkie składniki poza pieczywem, na rzadkie ciasto naleśnikowe.
Pieczyw kroimy na cienkie kromki, maczamy (fucking hell jak ja nienawidzę tego słowa) w zblendowanym cieście, i smażymy.
Oto pierwszy, po którym chciałam rzucić patelnią, iść do seminarium i zostać księdzem- przerabiam to za każdym razem, kiedy coś mi się nie udaje.


I kolejne. W tych doszłam do wniosku, że w cieście brakuję mąki. Wy macie powyżej pełny przepis, bez tego pierwszego wkurwiacza, więc wszystko powinno wyjść Wam idealnie. 



Co robimy dalej chyba nie muszę tłumaczyć.
A jeśli komuś muszę, niech ta osoba natychmiast przestanie czytać mojego bloga.

Żeby nie było, że pozwalam sobie na takie kulinarne ekscesy bez powodu. Dziś przez 130 minut napiżdżałam muaythai, więc mi wolno. 
Nie ma, że boli. Nie ma, że obżarstwo za darmo. W życiu nie ma nic za darmo, a jeśli ktoś myśli inaczej, niech ta osoba natychmiast przestanie czytać mojego bloga.
Najfajniejszą chwilą na treningu było obserwowanie mojej siostry przy aerobach ze skakankami, miałam nadzieję, że wybuchnie jej żyła, a później łeb, sapała jak siedemnastoletni buldog, ale trener wyjątkowo był wyrozumiały, i zrobił 4 serie zamiast 6. Wszystko nie tak.



No cóż, nie ten to inny sposób, w końcu uda mi się ją wykończyć.
Wkurwia mnie, że jest młodsza, i ładniejsza.
Pomyślałam, że wieczorem zniszczę ją na saunie, kiedy pokażę jej znienacka moje spocone nagie cielsko w dziwnych konfiguracjach, i tańcu z ręcznikiem. Po takim pokazie nikt już nie był nigdy więcej sobą.

Moja kochana czekała na mnie cały dzień. 



Już miałam robić mega szoł z machaniem ręcznikiem, i dzikimi indiańskimi okrzykami, ale spojrzałam w lewo, a tam dwa wieloryby, które nie dość, że zajęły moje ulubione miejsce, to jeszcze siedziały jak trusie w jednoczęściowych strojach kąpielowych. 
Czizas fuck, to się dzieje ?!
Z wdziękiem i gracją pieprznęłam się nago na ręczniku. Karcia tez, ale o wykańczaniu jej pokazem nie mogło być mowy.
No nic mnie bardziej nie wkurwia, niż ludzie w strojach kąpielowych na saunie, no chyba nic. Zwłaszcza jednoczęściowych. 
Bardziej wkurwiają mnie tylko ludzie, w strojach jednoczęściowych, gadający na saunie. 
Kultura saunowania w Polsce to jak na razie żenada.
Po co one, te kobiety siedzą zapocone w tych przyklejających się do skóry tekstyliach?! Jaki sens?! Sauna to nie jest obita deskami klitka, w której jest po prostu gorąco.
Po pierwsze, do sauny wchodzimy nago, skóra oddycha, ciało nagrzewa się równomiernie, przez co sprawnie usuwa toksyny. No chyba, że chcesz po trzech pełnych kąpielach saunowych wyglądać jak zafoliowany baleron z oparzoną skórką, i w dupie masz zdrowotne właściwości. Wtedy właź w tym stroju, załóż jeszcze wełniany golf i legginsy, i siedź w kącie, aż się przewrócisz z odwodnienia.
Po drugie,  na miłość boską, to samo spotykam na treningach, siłowni, i basenach. Kobiety! Zmyjcie z twarzy tapetę! Nie ma nic lepszego do obserwowania, niż laska po godzinnym treningu, z makijażem spływającym aż po cycki. Ta zasada dotyczy wszystkich miejsc, w których Wasza skóra się poci. W przeciwnym razie wyglądacie jak prostytutka po orgii zbiorowej.
Po trzecie, nie opowiadaj koleżance w saunie dlaczego Marcin i Anka się rozstali, jak Krzysiek dzwonił do Ciebie w nocy najebany, i jakie zrobisz zakupy za chwile w Biedronce. Innych saunowiczów gówno to obchodzi. Zachowaj ciszę, do sauny przyjdź się zrelaksować, dać odpocząc swojemu cielsku, swojej jadaczce też.
Po czwarte, przed sauną i pomiędzy kąpielami saunowymi bierzemy prysznic.

Pozdrawiam, Emilia Boska, ta, która wszystko wie najlepiej.
Ps. Jeśli ktoś saunuje w jednoczęściowym stroju kąpielowym, i golfie, niech natychmiast przestanie czytać mojego bloga.